Nie
wiem skąd się wziął. Pewnego dnia po prostu przyszedł pod
budynek mojej szkoły i przedstawił się jako przyjaciel mojego
starszego brata.
Potem
spotkałem się z nim kilka razy. Jednak już po pierwszym naszym
spotkaniu, były to dziwne relacje. No ale jakim cudem licealista
może powiedzieć dziecku które dopiero kończy podstawówkę, że
go kocha? Na pierwszym spotkaniu? Oczywiście mu w to nie uwierzyłem.
Jednak
od tamtego czasu minęły dwa lata. On poszedł na studia, a ja do
gimnazjum, jednak wciąż mi powtarza że mnie kocha.
Dzwoni
do mnie codziennie, często do mnie przychodzi pomimo tego że ma
dużo zajęć na studiach.
Przychodzi
bo dostał on kiedyś taki rozkaz od mojego brata Seimeia. Nie mam
zielonego pojęcia jaki łączyły ich relacje, jednak z tego co
mówił Soubi, przypominały one trochę relację „pan” i
„sługa”. Ale nie wiem dlaczego Soubi „służył” mojemu
bratu.
Seimei
kazał mu mnie chronić w razie jak by coś mu się stało. Cokolwiek
miało by to znaczyć. A potem ktoś go zamordował, choć wersja
oficjalna brzmi że zginął w pożarze.
Po jego śmierci nasza chora psychicznie matka zaczęła
mnie obwiniać o śmierć brata. Kiedy jeszcze żył, chronił mnie
przed nią gdy chciała mnie uderzyć. Teraz nikt jej nie
powstrzymuję. Ojciec odwraca wzrok i udaje że nic nie widzi.
Mam
tego dosyć. I tak całe życie byłem w cieniu mojego brata. Byłem
niechcianym dzieckiem. Ojciec od rana do nocy był w pracy, a gdy w
końcu z niej wracał byłem niewidzialny. W ich uwadze był tylko
Seimei, zawsze on.
Tylko
on cieszył się z tego że jestem. On mnie chciał, nie zapominał o
mnie, kochał mnie.
Gdy
go zabrakło wszystko się zmieniło. Chodziłem w jego za dużych na
mnie ubraniach. Przesiadywałem też w jego pustym pokoju w którym
kiedyś się bawiliśmy, w którym kiedyś było tak głośno. A dziś
jest tam tak cicho że aż drażni w uszy.
Do
szkoły przychodziłem wiecznie z podbitym okiem. Nauczyciele
wiedzieli o tym że wychowuje mnie wariatka, więc po jakimś czasie
zwyczajnie przestali przestali zwracać na to uwagę.
Tak
jak już wspominałem zanim Seimei umarł kazał Soubiemu się mną
zaopiekować. Ale wyszło na to że teraz ja jestem jego „panem”.
Nie chciałem tego i nie chcę tego nadal. Nie raz „zwracałem mu
jego wolność” ale on na to zawsze odpowiadał „nie mogę złamać
rozkazu Seimeia”.
Nigdy
nie złamał żadnego jego rozkazu, w przeciwieństwie do moich. On
mnie nawet kocha dlatego że on mu kazał, jednak twierdzi że pomimo
to darzy mnie prawdziwym uczuciem. Nie wierzę mu. Czasami mnie
całuję, choć tego nie chcę. Dla mnie pocałunki to nie są dowody
miłości. Całować nawet można wroga dla swoich korzyści.
Ostatnimi
czasy coraz częściej myślę o samobójstwie. Oczywiście nie
powiedziałem o tym Soubiemu. Pomimo wszystko lubię go, jest moim
przyjacielem, zresztą jedynym jakim mam. Mogę na niego liczyć,
zawsze, tak samo jak mogłem zawsze liczyć na Seimeia.
Chcę
się zabić przez moją niezrównoważoną matkę. I tak nie mam
gwarancji że mnie nie zabije podczas snu, kiedyś już próbowała
tak zrobić. Mam jej serdecznie dosyć! Jej i ciągłego obwiniania
mnie o śmierć mojego brata! Tak jak miałbym z tym coś wspólnego!
I ten jej codzienny tekst „Ty nie jesteś Seimei! Gdzie jest mój
syn?! Oddaj mi go!”. Albo jej rozczarowanie kiedy oczekuję w
drzwiach Seimeia, a widzi mnie. I tak dzień w dzień od czterech
lat.
Dziś
jest rocznica jego śmierci. Okrągłe i gorzkie cztery lata. Byliśmy
dzisiaj jak normalna rodzina i poszliśmy na jego grób. Nawet
dzisiaj byłem widoczny dla mojego ojca, mogę czuć się
zaszczycony.
Już
jest wieczór, mama woła mnie na kolację. Jedliśmy w ciszy od
czterech lat żadne z nas nie odezwało się przy posiłku. Może to
i lepiej?
- Dlaczego to on zginął? Dlaczego to nie ty zginąłeś zamiast niego?! - uderzyła mnie w twarz – DLACZEGO?! - wydarła się. Pierwszy raz od tak długiego czasu coś powiedziała przy obiedzie, szkoda tylko że coś takiego. Uderzyła mnie po po raz koleiny. Straciłem równowagę, razem z krzesłem upadłem na ziemię.
Obydwa
policzki mnie piekły, a z moich oczu poleciały łzy. Nie z powodu
bólu fizycznego, ale psychicznego. Bolały mnie jej słowa. Matka
nie powinna tak mówić do własnego dziecka, nawet niechcianego i
niekochanego.
Wstałem
i z zapłakanymi oczami pobiegłem do swojego pokoju.
Nienawidzę
jej! Doskonale wiem że jej go przypominam. Kiedy Seimei był w moim
wieku, był identyczny. Za to mnie chyba nienawidzi najbardziej.
Ciągle
myślę o samobójstwie, zwłaszcza takimi chwilami jak dzisiaj.
Poszedłem
do łazienki, znowu ona. Jej długie czarne włosy, takie same jak
moje czy Seimeia, zakrywały jej twarz. Patrzyła na mnie takimi
samymi tęczówkami jakie ja mam, wzrokiem którym mogłaby zabić.
- Chcę żebyś umarł. - powiedziała grobowym tonem.
- Co?
- Chcę twojej śmierci. - powtórzyła.
Kiedy
masz chorą psychicznie matkę to nie masz pojęcia kiedy mówi na
poważnie, jednak wszedłem do łazienki tylko w jednym celu.
Żyletki. Leżały tam gdzie zawsze, w szafce pod zlewem. Wziąłem
ze sobą całą ich paczkę i poszedłem prosto do swojego pokoju.
Nie
mam pojęcia czy będę mieć na tyle odwagi by to zrobić, ale
dzisiaj poraz kolejny spróbuję.
Usiadłem
na podłodze opierając się o moje łóżko. Wyjąłem z małej
paczuszki żyletkę. Światło ładnie się w niej odbijało.
Nie
chcę tak żyć. Nie chcę być nie chcianym i niekochanym. Nie chcę
budzić u mojej mamy odrazy. Sama powiedziała że chce mojej
śmierci, zresztą nie tylko dzisiaj. Proszę bardzo, ma to co
chciała.
Podwinąłem
rękaw. Drżącą ręką przyłożyłem ostrze do nadgarstka.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Nie rób tego! - do mojego pokoju, przez okno wszedł Soubi. Podszedł do mnie. - Dlaczego chcesz to zrobić? - Zapytał już bardziej opanowany.
- Moja matka chce tego. - powiedziałem tak jak bym kiedyś któregoś z nich słuchał. - Powiedziała mi o tym.
- Ritsuka masz chorą matkę,ona nie wie co mówi. - Ale to że ja słyszę to co mówi i że to mnie osłabia psychicznie, to już szczegół.
- Wiem. Ale to nie zmienia faktu że ona i mój ojciec mnie tu nie chcą! Wiesz o tym do doskonale że byłem nie chcianym dzieckiem. Zawsze byłem dla nich ciężarem! - z moich oczu znowu popłynęły łzy – Nikt mnie nie kocha! Taka jest prawda!
- Nie prawda! Wiesz że ja cie kocham.
- Przestań to w końcu mówić! Powtarzasz to jak papuga od dwóch lat!
- Powtarzam to dlatego że to prawda. - Popatrzył mi prosto w oczy – nie chcę twojej śmierci. Ja chcę żebyś tu był, razem ze mną.
- Soubi, ale ja chcę śmierci. Mam już po dziurki w nosie tego ciągłego bicia, poniżania. Wiesz jak ja się czuję na codzień?!
- Dobrze w takim razie... - podwinął również swój rękaw – zabij również mnie.
- Nie zrobię tego. - odpowiedziałem bez zastanowienia, no bo i po co się nad tym zastanawiać? Nie zrobię mu tego, nigdy w życiu!
- Tnij – powiedział siadając naprzeciwko mnie.
- Nie. Nie zrobię tego komuś.
- Ritsuka. Moje życie bez ciebie bez ciebie nie ma sensu. Jeśli popełnisz samobójstwo ja też je popełnię. Jeśli chcesz zrobić to na moich oczach, a ja w takim wypadku cię samego nie zostawię, jeśli chcesz bym na to pozwolił... najpierw musisz mnie zabić.
- Soubi! - Co on mówi?! Co on sobie myśli?!
- Obiecałem Seimeiowi że będę się tobą opiekować.
- Nie on ci kazał!
- Żadna różnica. Jeśli cię nie powstrzymam, złamię jego rozkaz, więc zabij mnie pierwszego, wtedy nie złamię jego rozkazu.
Nie
wiem co mam zrobić. Nie zabiję go! Co to, to nie. Ale to by
załatwiło wszystkie moje problemy, raz na zawsze.
Soubi
widzie moje wahanie. Dobrze mnie poznał przez te lata.
- Ritsuka, proszę nie rób tego. Nie rób mi tego.
Przybliżył
się do mnie. Teraz nasze twarze były na odległość może
dwudziestu centymetrów?
- Dopóki ja żyję, ty też masz dla kogo. - zapewnił mnie.
Po
tych słowach pocałował mnie, a żyletka którą trzymałem upadła
na podłogę.
Całował
mnie już nie raz. Zawsze to robił delikatnie, krótko i czule.
Całował mnie zachłannie.
Jego
język wkradł się pomiędzy moje wargi. Dokładnie penetrował
wnętrze moich ust.
Tyle
razy mnie całował i za każdym razem go od siebie odpychałem. A
dzisiaj pierwszy raz mi się podoba. Pierwszy raz chcę więcej.
Rozchyliłem swoje wargi jeszcze bardziej. Zdziwiłem go tym
posunięciem. Jednak podobało mu się to i przyciągnął mnie do
siebie jeszcze bardziej.
Dwa
lata. Tyle chyba wystarczy by kogoś pokochać. Więc miłość
Soubiego może być prawdziwa. Może. Ale ja nie wierze w jego
uczucia. On jest studentem, a ja gimnazjalistą. Ten związek nie
miałby prawa bytu, i on o tym wie. Jest mądrzejszy niż ja, na
pewno to wie. To dlaczego w dalszym ciągu trwa w tej miłości?
- Proszę nie zabijaj się – Powiedział jak zawsze swoim aksamitnym tonem, kiedy w końcu oderwał się od moich ust.
- Soubi – Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, którego nie sposób zignorować.
- Proszę, ja nie dla mnie to dla Seimeia. On nie chciałby twojej śmierci. - wie jaki jest mój czuły punkt.
I
chyba tylko dlatego się nie zabiłem.
Soubi
zanim wyszedł, skonfiskował mi wszystkie żyletki. Zanim wyszedł
przez okno, którym też wszedł powiedział zdanie które mówił
zawsze gdy wychodził. „Dobranoc Ritsuka, kocham cię”. To
zadziwiające jak cztery słowa mogą poprawić humor. Pomimo tego że
w jego „kocham cię” nie wierzę.
Tylko
on mi został. Miałem go dla siebie już długi czas, ale gopiero
teraz to sobie uświadomiłem. Głupi ja...
***
Mam nadzieję że pierwszy rozdział wam się podobał :) czekam na waszą opinię dotyczącą tekstu, jest ona dla mnie bardzo ważna, gdyż ten tekst "surowy" jeszcze pokazywałam tylko moim przyjaciółką, a to jak wiadomo nie jest obiektywna opinia :/ dlatego proszę was o zdanie na ten temat. Pierwszy raz piszę coś tym stylu i nie wiem czy to jest dobre, dlatego błagam piszcie! :)
Muszę powiedzieć, że bardzo mi się to spodobało. ;) Trafiłam tu przypadkiem, ale nie żałuję :D Od razu biorę się za czytanie reszty rozdziałów.
OdpowiedzUsuńDorota